Niekosztowne_kosztowanie_pasek

Niekosztowne_kosztowanie_pasek

30 lipca 2014

Gorące relacje polsko-niemieckie, czyli weekend w Berlinie

Darmowy nocleg już mieliśmy (o tym możecie przeczytać tutaj), zatem nie pozostało nic innego jak tylko tanio kupić bilety Polskiego Busa i z grupą znajomych wyruszyć na spotkanie z zachodnimi sąsiadami. Bilety kupiliśmy po 30,00 zł RT  i 19 lipca o godzinie 02:25 rozpoczęliśmy naszą przygodę. Lubię podróżować autobusem w nocy bo droga szybko mija i wypoczęta, pełna energii mogę zdobywać nowe doświadczenia. Berlin przyjął nas bardzo ciepło, a z godziny na godzinę temperatura rosła...

Nie jestem zwolenniczką przemieszczania się po nowo poznawanym mieście komunikacją miejską, uważam, że polegając na własnych nogach mam przewagę - z reguły wiem gdzie idę, przystanki wyznaczam sobie sama, każdy zakamarek, pomnik czy budynek mogę zobaczyć z bliska a nie jako punkt, który tylko mi mignął przed oczami. Przygotowując się do tego wyjazdu, natknęłam się na informację, że Berlin nie należy do stolic europejskich, które można zwiedzać pieszo, ponieważ odległości między poszczególnymi atrakcjami są zbyt duże. Wyzwanie podjęte :). 



Lubię kiedy miasto budzi się do życia, a ja jestem już na nogach i mogę cieszyć się tym spokojem, widokiem opustoszałych ulic i dróg, mijana jedynie przez właścicieli z ich pupilami na porannym spacerze. Sytuacja taka ma tylko miejsce na wyjeździe, u siebie chyba jednak bardziej cieszy mnie wylegiwanie się w łóżku ;). Pierwszym punktem naszego zwiedzania był Tiergarten, ok. 200 hektarów zieleni stanowiącej pozostałość dawnych terenów łowieckich elektorów brandenburskich. Miejscowym park służący głównie jako miejsce do porannego joggingu lub relaksującego spaceru. My postanowiliśmy w tak sprzyjających warunkach natury urządzić sobie mały piknik, a podczas niego największą atrakcją był zając :) Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie - szamamy kanapkę a tu obok nas kica mała szara kulka. 

Jak się później okazało nasz szary przyjaciel nie jest sam, gdyż co chwilę z pobliskich krzaków wyskakiwały kolejne zajączki, które towarzyszyły nam podczas dalszego spaceru po Tiergarten, w kierunku kolumny Zwycięstwa. Ten 67-metrowy granitowy monument został wzniesiony w latach 1864-1873 i stanowi upamiętnienie zwycięstwa armii pruskiej w wojnie przeciwko Dani, o czym informują mozaiki znajdujące się na nim. Złota dama  na samym szczycie  została postawiona natomiast na pamiątkę wygranej z Francją. U podnóża "Złotej Elzy" (tak Niemcy nazywają posąg) jest taras widokowy, czynny od poniedziałku do piątku w godzinach 09:30-18:30, a w weekendy do 19, wstęp wynosi 2,20 euro dla dorosłych a dla dzieci 1,50. 

Pierwszy punkt zwiedzania zdobyty, kolejne widać już z oddali. Brama Brandenburska bo o niej między innymi mowa, nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia. Jest duża to prawda, wręcz monumentalna ale nie do końca wiem dlaczego właśnie ta budowla stanowi wizytówkę Berlina. Jak dla mnie to nie jej oblicze a zawiła historia mogła się do tego przyczynić. Postawiona w latach 1788-1791, wywieziona przez Napoleona w 1806 roku na siedem lat do Francji. W czasach Hitlera była świadkiem licznych pokazów siły armii niemieckiej, a w sierpniu 1961 roku tuż obok niej powstał pierwszy odcinek mury berlińskiego. Ciekawostką jest fakt, że Brama Brandenburska została zaprojektowana przez niemieckiego architekta pochodzącego z Kamiennej Góry, czyli moich rodzinnych stron. 


19 lipca w Berlinie obchodzone były dni przyjaźni niemiecko-francuskiej, impreza ta zorganizowana była tuż u stóp Bramy Brandenburskiej. Namioty, drewniane ławy i stoły zapowiadały świetną zabawę, zatem postanowiliśmy, że wieczorem musimy tu wrócić. A póki co pora w dalszą pieszą wyprawę po Berlinie, która do łatwych nie należała, ze względu na rosnącą z godziny na godzinę temperaturę. Zawsze jak wybieramy się na podbój nowej destynacji mamy nadzieję, że nie będzie padało, tym razem trzymaliśmy kciuki aby słupek na termometrze choć trochę spadł w dół. No niestety nie zawsze można mieć wszystkiego co się chce. Zaopatrzeni w butelki zimnej wody swoje kroki skierowaliśmy do zachodniej części centrum. 

Posdamer Platz uchodzi za jeden z najbardziej znanych i gwarnych miejsc w Berlinie i w pełni na taki przydomek zasługuje. Miejsce nowoczesne, w którym budynki są niczym drapacze chmur, wykonane głównie ze szkła i metali. Na środku placu dla upamiętnienia zjednoczenia Niemiec, stoją części muru berlińskiego wraz z krótkimi informacjami dla turystów, których nie brakowało. Tuż obok "szczątek" muru znajduje się aleja niemieckich gwiazd, wykonana na podobieństwo tej hollywoodzkiej. Takie połączenie początkowo nie pasowało w moim odczuciu do siebie. 
Jednak jak się później dowiedziałam z przewodnika, tak mieszanka była sensownie umotywowana. W przeszklonej rotundzie Sony Center mieści się szkoła filmowa oraz Museum fur Film & Fernsehen Berlin, w którym na powierzchni 1500 m2 zgromadzono osobiste przedmioty między innymi takiej filmowej sławy jak Marlen Dietrich. Będąc na placu ma się wrażenie jakby było się w zupełnie innym mieście. Sony Center, Kollhoff-Hochhaus kontrastuje z Kolumną Zwycięstwa i Bramą Brandenburską, które znajdują się w niecały kilometr stąd. 
Burczenie w brzuchu oznajmiało, że pora skierować swoje kroki w kierunku Mustafa's Gemuse Kebab, znajdującego się przy ulicy Mehringdamm. Droga była dość daleka, a dodatkowo upał dawał nam popalić, jednak z dziarską miną ruszyliśmy do przodu. Po około 2 km naszym oczom ukazała się niepozorna, budka w mlecznym kolorze. Budka może i niepozorna ale kebab przepyszny, warto było dla niego dreptać w takiej spiekocie. Świeża bułka skrywała w sobie oprócz dobrze doprawionego mięsa, świeże warzywa, podsmażane grzyby, pieczone ćwiartki ziemniaków oraz twarożek z miętą, a to wszystko lekko skropione pysznym sosem jogurtowym. Pyszna przekąska w cenie 4,50 Euro niczym nie przypominała kebaba serwowanego w Polsce z pół kilogramem kapusty pekińskiej i sosem wyciekającym z folii. Jakby ktoś chciał bardziej po niemiecku niż turecku zjeść to niecałe 50 metrów dalej znajduje się ponoć najlepsze currywurst w całym Berlinie. 
Nocleg tak jak pisałam już na początku tej relacji, udało się nam zarezerwować za darmo w pokoju 6 osobowym w Pangea People Hostel & Hotel, znajdującym się na Karl-Liebknecht Strasse, tuż obok Alexanderplatz. Idąc do hostelu miałam lekkie poczucie niepewności, ponieważ było to nasze pierwsze spotkanie z noclegiem rezerwowanym za darmo, dzięki promocji, szczególnie, że odpowiadaliśmy za pozostałych znajomych, którym w tej podróży służyliśmy za przewodników. A jednak można spać w czystym pokoju, świeżej pościeli w samym centrum Berlina za darmo. Po zakwaterowaniu, odetchnięciu z ulgą, zimnym prysznicu - uwaga dla niedowiarków, wybór zimnej wody był wynikiem mojej własne, nieprzymuszonej woli a nie braku ciepłej, przyszedł czas na chwilę odpoczynku i naładowania akumulatorów. Dokładny opis i ocenę hostelu przedstawię w kolejnym, albo jeszcze następnym poście ;)
Po godzinnej drzemce pora na Aleje Unter den Linden. Główna ulica Berlina wschodniego swój bieg rozpoczyna przy Bramie Brandenburskiej a kończy przy Alexanderplatz. Zatem od końca tak jak lubię czytać gazety, rozpoczęliśmy eksplorację reprezentacyjnych budynków znajdujących się przy dawnym traktacie elektorskim. Drogę trochę utrudniał upał, który nadal trwał oraz remonty. Niestudzeni brnęliśmy dalej, mijając pachołki i informacje o objazdach, a na każdym kroku natykaliśmy się na budowlę warto zatrzymania się i poświęcenia jej uwagi, wyobraźcie sobie jakby to wyglądało podróżując autobusem, tramwajem albo metrem :). Atrakcje w jakie obfituje Berlin to po pierwsze najwyższa budowla Niemiec, Fernsehturn czyli wieża telewizyjna lub kto woli teleszparag, o wysokości 368 m. z 250 metrową betonową kulą, w której znajduje się obrotowa kawiarnia oraz taras widokowy - wjazd niestety płatny. Po drugie Berliner Dom, ewangelicka świątynia, która zrobiła na mnie największe wrażenie. Kolejne to Biblioteka Państwowa, Biblioteka Królewska, Uniwersytet Humboldta, Opera Państwowa oraz Katedra Św. Jadwigi. 
Do dalszych atrakcji znajdujących się w Berlinie ale nie koniecznie przy Alei Lipowej to przejście graniczne Checkpoin Charlie, Reichstag oraz East Side Gallery, do której niestety nie dotarliśmy. 
Dotarliśmy natomiast przy pomocny napotkanych Polaków (bo jakże by inaczej) do supermarketu Netto, w którym zaopatrzyliśmy się w niemieckie przysmaki ;). Po całym dniu w upale, prawie że zimne piwo czyni cuda - przyniosło orzeźwienie, ochłodzenie i ulgę zmęczonym stopom (chociaż nie moczyliśmy ich w nim). Moim faworytem był Schofferhofer,  połączenie piwa z sokiem grejpfrutowym. Piwo to można również znaleźć w sklepach  z granatem, cytryną, gruszką oraz kaktusem i figą w cenie 3,72 Euro za 6 szt. x 0,33l. 
Nasz pierwszy dzień w Berlinie dobiegał końca. Wygraliśmy zakład i na własnych nogach przeszliśmy 25 km. zwiedzając stolicę Niemiec bez wsparcia komunikacji miejskiej. Temperatura przekraczała 37 stopni, co utrudniło nam zadanie, ale dało jeszcze większe poczucie satysfakcji. No to pora spać, bo jutro dalsze atrakcje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz