Niekosztowne_kosztowanie_pasek

Niekosztowne_kosztowanie_pasek

4 maja 2014

Kazimierz - tym razem krakowski

W piękny, ciepły, niedzielny poranek wyruszyliśmy w podróż do Krakowa, to jest wymarzony początek każdej relacji, przynajmniej mojej, no może nie musi być to koniecznie niedziela ale warunki pogodowe się zgadzają. Jednak, w życiu bywa zupełnie inaczej i tak też było z naszą wyprawą do Krakowa, która zapowiadała się w dość pochmurnych, mglistych barwach. Do miasta Kraka szczęśliwie, dość tanio (31,00 zł 1 os/RT) i szybko (3:10 h) dowiózł na  czerwony autokar PolskiegoBusa, w którym zapewnione mieliśmy również pożywne śniadanie. Plan zwiedzania był ułożony, choć nie do końca skrupulatnie, więc jedyne o czym musieliśmy pamiętać, to to, że mamy 8 godzin, a co podczas nich zrobimy zależy tylko i wyłącznie od nas. Czy to nie brzmi wspaniale? 



Godzina 11:10, punktualna wysiadka na dworcu autobusowym w Krakowie. I już na samym początku dwie niespodzianki: po pierwsze przejaśniło się i nie pada, po drugie niesamowicie mili kierowcy, którzy kulturalnie przepuszczają pieszych, nawet tych, którzy nie do końca wiedza, w którą stronę chcą iść (to wcale nas nie dotyczyło ;)). Z dworca znajdującego się przy ul. Bosackiego 18, skierowaliśmy się prosto do Punktu Informacji Turystycznej, żeby zaopatrzyć się w darmowe mapy i przewodniki po mieście. Punkt ten oddalony jest od dworca o 900 metrów, usytuowany przy ul. Szpitalnej 25, w przyjemnym zielonym parku, tuż obok Teatru im. Juliusza Słowackiego, zatem nie ma konieczności nadrabiania trasy. Wyposażeni w mapę, czyli cenne źródło wiedzy oraz obwarzanki cenne źródło witamin i energii :) wyruszyliśmy w nieśpieszny spacer w kierunku Starego Rynku.

 
To na co zwróciliśmy uwagę w Krakowie, to jego zielone oblicze. Choć ponoć to Wrocław ma najwięcej terenów zielonych, nie widać tego tak intensywnie jak właśnie w Krakowie, którego okolice rynku są wręcz oblane zielenią. Kolejnym barwnym akcentem, który dodaje uroku miastu, są obrazy okolicznych malarzy, które nijako dekorują wejścia do rynku. Jeżeli szukaliście pomysłu na niebanalny prezent dla ukochanej osoby, to właśnie Kraków wyszedł Wam naprzeciw, z propozycją podarowania ławki, a dokładniej zadedykowania jej bliskiej osobie, ale żeby nie było za prosto, należało wcześniej wyremontować lub przeznaczyć pieniądze na remont ławki, chodnika lub kosza, na którym następnie moglibyśmy umieścić swoją adnotacją. Hmm ja to chyba jednak wyznania miłości na koszu nie chciałabym przeczytać, ale pomysł dość dobry łączący przyjemne z pożytecznym.

A pośród przepięknych kamienic, podziwiając najlepszy według organizacji Project for Public Spaces rynek roku 2005, doceniliśmy swobodę, którą mamy zerkając na zorganizowane, zmachane pogonią grupy turystów z przewodnikami, energicznie wymachującymi rękami na czele. Oprócz zorganizowanych grup, w niedzielę z racji kanonizacji Świętego (już) Jana Pawła II, turystów było wielu, choć nie odczuwało się z tego powodu dyskomfortu. Czego nie można powiedzieć o naganiaczach, hmm sądziłam, że takie rzeczy tylko w Tunezji i Egipcie, a tu proszę, na każdym roku czaiła się osoba, która proponowała nam wycieczkę po Krakowie z przewodnikiem, rejs po Wiśle lub zwiedzanie pojazdem mechanicznym. Propozycje były kuszące my jednak pozostaliśmy przy najpewniejszym środku transportu, czyli własnych nogach i za ich pomocą skierowaliśmy się w stronę Wawelu i smoka, który wcale nie jest taki straszny jak go opisują w bajkach. 



Oddając się przyjemności podziwiania i spacerowania po krakowskim rynku, zastanawiały mnie dwie rzeczy, jedna pewnie z racji zboczenia zawodowego a druga z racji kolejnego zboczenia tym razem do estetyki i pedantyzmu. Czy dostaliście kiedyś paragon od sprzedawcy obwarzanek? Nam się to nie przytrafiło, czyli teoretycznie można uznać to za niezły sposób na czarny biznes. A drugą nurtującą mnie kwestią, był kolor parasoli na przepięknym rynku zajmującym obszar 200 na 200 metrów. Czy nie lepiej by wyglądały takie parasole w kolorze bardziej stonowanym?  

 
Choć trasę mieliśmy dość ściśle ustaloną, pozwoliliśmy sobie parę razy na lekkie skoki w bok lub zboczenia z trasy (czy tylko mi się to jakoś nieprzyzwoicie kojarzy), dzięki którym mogliśmy poznać Kraków, nie tylko przez pryzmat Baszty, Sukiennic, Kościoła Mariackiego i Wawelu. Przechodząc obok kolejnych przystanków tramwajowych, nie mogłam się nadziwić jakie one są piękne z cudownymi zegarami niczym z dawnych dworców kolejowych ale ten obraz wspaniałości zarówno przystankowych jak i tramwajowych kończy się wraz ze wzrostem odległości od Starego miasta i całe szczęście bo już miałam wątpliwości czy mój ukochany Wrocław, nadal jest tym ukochanym ;).


Spacer po Wawelu ograniczyliśmy jedynie do kilku minut, kilku pomysłów co my byśmy zrobili gdybyśmy taki dom mieli i kilku zdjęć. A stało się tak z racji, że już wcześniej byliśmy w Krakowie, ponadto było sporo turystów, którzy jak kaczuszki szli by za nami gęsiego zwiedzając salę po sali a poza tym nastawiliśmy się na zakosztowanie nie tylko tego co zachwalane w przewodnikach.

A w czym dokładnie? W Kazimierzu, do którego a dokładniej, do których mamy widocznie słabość (relację z Kazimierza Dolnego, możecie przeczytać  tutaj), o czym jeszcze rano w niedzielę nie wiedzieliśmy. Jednak nie samo piękno połączenia religii chrześcijańskiej i żydowskiej i tego co z tego połączenia się wykształciło, wywarło na nas tak duże wrażenie, a powstanie niczym jak Feniks z popiołów kilu sąsiadujących ze sobą ulic. Ulica Miodowa, Brzozowa i Józefa, to  takie smaczki Krakowa, w których trzeba, no może nie trzeba ale warto zakosztować. Dawne "slumsy", które były omijane nie tylko przez turystów ale również przez całodobowych mieszkańców Krakowa, dziś już nie świecą pustkami, a przyciągają wzrok barwnymi pubami, małymi kawiarniami, restauracjami oraz punktami z rękodziełami. 


Z jednej strony mamy poobdzierane, stare choć urokliwe kamienice, a z drugiej nowoczesny, polski design. Taki stylowy miks pozwala turystom na chwile wytchnienia podczas "szperania" w zakamarkach i poszukiwania miejsce na popołudniowy odpoczynek przy kawie lub lokalnym piwie. Nam udało się zakosztować w pięknie kamieniczek ale niestety w lokalnym trunku nie, ponieważ puby oferujące krakowski browar były w niedzielne popołudnie zamknięte. Jednak mimo tego małego mankamentu, Kazimierz oczarował mnie "nieturystycznym" klimatem.


Po długim spacerze, zaspokojeniu głodu wrażeń, przyszedł czas na uciszenie mruczenia naszych brzuchów. Sprawa z obiadem była bardzo prosta i nie podlegająca żadnym dyskusjom oraz negocjacjom - jemy zapiekanki na Placu Nowym. O zapiekankach jedynie czytaliśmy, więc mieliśmy cichą nadzieję, że autor wpisu na forum, nas nie oszukał. I nie oszukał - zapiekanki były przepyszne, kruche, sycące, tanie i prawie, że zdrowe ;). Wybór był taki, że nawet największa maruda by coś dla siebie znalazła, a ceny takie, że nawet największy dusigrosz był by usatysfakcjonowany. My zamówiliśmy zapiekankę firmową, na której znalazł się oprócz sera, kurczak, ogórek kiszony oraz szczypiorek oraz wersję męską czyli zapiekankę farmerską z boczkiem, kiełbasą, smażoną cebulką, serem i ogórkiem kiszonym i do tego sosy, bo jak szaleć to szaleć. Ten wykwintny obiad w wyborowym towarzystwie skonsumowaliśmy za cenę 15,00 zł. Miejsce, w którym serwowane są te pyszności wygląda dość niepozornie, bo jest to targowisko, na którym między jednym a drugim gryzem pysznej zapiekanki możemy zakupić kwiecistą chustę ;). 


Przebyliśmy na własnych nogach blisko 15 kilometrów, spędzając osiem godzin w Krakowie, podczas, których nabyliśmy nowe umiejętności, które zasługują chyba nawet na uznanie Polskiej Akademii Umiejętności (jeszcze do niedzieli nie wiedziałam o istnieniu takiej instytucji), a mianowicie: umiejętności odnajdywania się w terenie (hmm można powiedzieć, że udało mi się prawie okiełznać teren ;)), umiejętność zdecydowanie się na tylko dwie zapiekanki z tak dużej puli do wyboru, umiejętność powstrzymania się przed zakosztowania czekolady w jednej z lokalnych kawiarni (a kusiły). Spędziliśmy wspaniały dzień w nowym miejscu, przy wydaniu niewielkiej ilości pieniędzy (kosztorys wyjazdu znajdziecie w podsumowaniu), czyli wszystko tak jak lubimy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz